Kupiłem AirTaga, abyście Wy nie musieli tego robić
Mimo że uważam się za osobę dosyć dobrze zorganizowaną, dokucza mi problem gubienia przedmiotów. Często w pędzie szukam kluczy do domu, które zapodziały się w kieszeni kurtki, albo nerwowo rozglądam się za portfelem, który spokojnie czeka na mnie w drzwiach samochodu. Gdy więc Apple – po wielu miesiącach plotek na temat tego produktu – zapowiedziało premierę AirTaga, wiedziałem, że to rozwiązanie dla mnie. Dodatkową motywacją do zamówienia całego zestawu lokalizatorów był również mój pies, który spuszczony ze smyczy lubi zniknąć w gąszczu lasu na dłuższy czas, w pędzie goniąc nieuchwytnego zająca lub wróbla (uspokajam wrażliwych czytelników – pies jest pacyfistą).
Przed zakupem AirTagów zapoznałem się z zasadami działania tych akcesoriów. Nie są to bowiem lokalizatory GPS, które jak w filmach będą nam na bieżąco wysyłać swoje położenie, a raczej proste w konstrukcji nadajniki Bluetooth. Gdy więc znajdą się one w zasięgu Bluetooth dowolnego iPhone’a, Maca czy iPada, urządzenia te nawiążą z nimi połączenie i wyślą zaszyfrowane informacje o położeniu na serwery Apple, skąd dane zostaną z kolei przesłane właścicielowi AirTaga. Mówiąc wprost – każdy użytkownik sprzętu firmy z Cupertino może nam bezwiednie pomóc odnaleźć naszą zgubę, a gdy to my zbliżymy się do niej na maksymalnie 10-12 metrów (bo tyle wynosi zasięg Bluetooth 5.0), nasz iPhone precyzyjnie nakieruje nas w stronę poszukiwanego przedmiotu.
Pomijając cały marketing, podatek od logo Apple i ciekawy pomysł, który stoi za AirTagiem, należy pamiętać, że to nic innego, jak wodoodporny metalowy krążek z modułem Bluetooth i płaską baterią. Relatywnie niewielka cena tego akcesorium (widziałem nawet czteroczęściowe zestawy poniżej 300 zł) nie powinna więc nikogo dziwić. Gdy zaczniemy się zastanawiać, co za nią tak naprawdę otrzymujemy, to szybko dojdziemy do wniosku, że jest ona nawet dosyć wygórowana.
AirTag ma bowiem swoje ograniczenia, które mogą znacząco wpłynąć na naszą decyzję o zakupie. Akcesorium świetnie sprawdza się w przypadku przedmiotów zagubionych w domu i oszczędza stresu nerwowego poszukiwania portfela, gdy na przykład spieszymy się na pociąg (jak mawiają za oceanem: been there, done that). Wystarczy tylko wziąć iPhone’a do ręki i otworzyć aplikację Znajdź, aby zobaczyć, że klucze leżą siedem metrów od nas w kierunku północnym, plecak został w aucie pod domem, a etui na dokumenty były ostatni raz widziane o 13:00 w mieszkaniu kuzynki, którą mieliśmy nadzieję zobaczyć ponownie za rok na kolejnych urodzinach, a nie znowu dzisiaj.
Niestety sprawa wygląda znacznie gorzej w przypadku, gdy naprawdę zgubimy coś istotnego (lub ucieknie nam pies, o czym piszę dalej). Załóżmy sytuację, że o 9:30 przy wchodzeniu do samochodu wypadł nam portfel i leży sobie teraz na chodniku pod biurem. Nie widzimy, gdzie znajduje się on obecnie, bo jest poza zasięgiem naszego iPhone’a. Położenie AirTaga nie jest też odświeżane zbyt często, gdy mamy go przy sobie, więc aplikacja Znajdź pokazuje nam jedynie ostatnią lokalizację według stanu z 8:00 rano. Wiele przechodniów mija nasz portfel z AirTagiem i część z nich ma iPhone’a, ale przechodzą oni zbyt szybko obok naszej zguby, więc jest ogromna szansa na to, że nie nawiążą połączenia z akcesorium, a tym samym nie udostępnią nam lokalizacji portfela. Na nasze szczęście wyposażony w smartfona Apple palacz stanął sobie na kilka minut w miejscu, gdzie wsiadaliśmy do samochodu, i bez naszej świadomości okazał się naszym wybawcą.
Ograniczonych możliwości AirTaga doświadczyłem, gdy mój pies ochoczo biegał bez smyczy po jednym z katowickich parków. Byłem pewien, że musiał minąć choć kilku ludzi z iPhone’ami w kieszeniach, ale żadne informacje o jego położeniu nie trafiały do mnie nawet przez chwilę. Włączyłem funkcję powiadomienia o odnalezieniu, która miała mnie poinformować, gdyby ktoś natknął się na widocznego na zdjęciu rudego kundelka, i owszem, powiadomienie dostałem… gdy pies był od 10 minut przy mojej nodze.
Reasumując, AirTag nie sprawdzi się najlepiej wtedy, gdy będziemy go najbardziej potrzebować. Owszem, zwiększa naszą szansę na odnalezienie zguby, dzięki czemu nie uważam go za nieudany zakup, ale tak naprawdę częściej pomoże nam w bardziej codziennych sytuacjach, gdy w roztargnieniu zapodzialiśmy klucze w domu. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić Wam, kiedy nowy produkt Apple się przyda, a kiedy nie, i pomoże Wam to w podjęciu decyzji o zakupie.