Apple wesprze szkolnictwo - co to dla nas oznacza?
Na dzisiejszej konferencji Apple pokazało swoją wizję szkolnictwa. Firma zawarła umowy z trzema największymi wydawcami podręczników w Stanach Zjednoczonych, wprowadziła również oprogramowanie ułatwiające redagowanie treści dla uczniów. Wszystko to składa się na małą rewolucję w sposobie nauczania. Trudno jednak określić, na ile wprowadzenie wizji Apple jest możliwe, zwłaszcza u nas, w Polsce.
Koncepcja Apple jest ściśle powiązana z wykorzystaniem iPada. To właśnie w niego ma być wyposażony każdy uczeń, na nim przechowywane są wszystkie Textbooki, czyli cyfrowe podręczniki. Pobieramy je z iBook Store, przez zaktualizowaną aplikację iBooks. To oczywiście najwygodniejszy sposób nabywania książek, jednak nie można powiedzieć, że jest najkorzystniejszy. Podręcznika zakupionego w sklepie Apple nie odsprzedamy, nie kupimy też tańszej, używanej wersji. Wyeliminowanie rynku wtórnego sprawia, że koszt corocznego zakupu nowych textbooków wydaje się co najmniej równie wysoki, co w księgarni. Na chwilę obecną w dziale podręczników w iBooks nie znajdziemy wielu pozycji, jednak cena każdej z nich jest porównywalna z kwotą, jaką musimy zapłacić za nowy podręcznik do danego przedmiotu w księgarni (14,99$, czyli około 45 zł). Z drugiej strony otrzymujemy treści multimedialne, takie jak animacje 3D czy nagrania wideo, które zostały zaimplementowane tak, że z przyjemnością się do nich sięga (czego nie można powiedzieć o płytach CD dodawanych do tradycyjnych podręczników - ktoś w ogóle z tego korzysta?). Ponadto autorzy mogą w każdej chwili zaktualizować podręcznik, dodać nowe treści lub nanieść stosowne poprawki. Jest to doskonałe rozwiązanie, znosi bowiem konieczność nabycia nowszej, wymaganej przez podstawę programową, wersji. Jeśli więc z podręcznika ma korzystać w przyszłości młodsze rodzeństwo ucznia, to "stare" książki i tak będą się nadawały. Prawdę mówiąc, nie zestarzeją się w ogóle, o ile autorzy zapewnią odpowiednie wsparcie ze swojej strony.
Niewątpliwym atutem wykorzystania iPada jako uniwersalnego podręcznika jest jego intuicyjność oraz mobilność. Tablet Apple waży niewiele ponad 600 gramów. To dużo mniej, niż wszystkie podręczniki, które uczeń musi mieć przy sobie każdego dnia. Bateria bez problemu wystarczy na 10 godzin pracy, co wystarczy na cały dzień korzystania z niego w szkole. Niestety posiadanie przez ucznia tabletu to też pewne zagrożenia, i nie chodzi tu o rozpraszanie uwagi na lekcji Facebookiem czy innymi Twitterami (chociaż to również należy wziąć pod uwagę). iPad to drogie urządzenie, przyciągające potencjalnego złodzieja. Oczywiście można mówić, że dzieci noszą już telefony komórkowe, czemu więc nie miałyby mieć ze sobą też tabletu? Tą kwestię pozostawiam jednak do rozstrzygnięcia rodzicom. Apple skupia się zresztą na razie na podręcznikach licealnych, więc ryzyko kradzieży jest trochę mniejsze.
Wracając jednak do ceny - najtańszy iPad kosztuje obecnie około 2000 zł. Jest to wersja z pamięcią 16 GB, która wbrew pozorom nie pomieści zbyt wiele danych. Apple nakłada ograniczenie maksymalnego rozmiaru podręcznika do 2 GB, chociaż już teraz w App Store znajdziemy jeden, który jest znacznie większy (2,77 GB). Gdyby założyć, że każda wymagana książka będzie zajmowała około 1,5 GB, a w ciągu semestru uczeń realizowałby 10 przedmiotów, więc jego podręczniki zajęłyby 15 GB. Podstawowa wersja iPada się więc nie sprawdzi - użytkownik ma do dyspozycji nieco ponad 14 GB. Konieczny jest więc zakup wersji 32 GB, która kosztuje prawie 2500 zł (ze zniżką edukacyjną - 2350 zł). Z góry odrzucam pomysł usuwania podręczników i wgrywania ich przed pójściem na lekcje. Nowe iBooks oferuje bowiem zaznaczanie fragmentów tekstu oraz dodawanie własnych notatek, przez co kasowanie książek wiąże się z usuwaniem dodatkowych informacji. Koszt zastąpienia podręczników Textbookami jest więc duży. Nauczyciele mogą jednak opracować własne materiały za pomocą iBooks Author, a następnie udostępnić je uczniom (lub opublikować w iBook Store). Tu pojawia się jednak kolejny problem - program ten dostępny jest tylko na Macach, stąd też autor musi mieć dostęp do komputera Apple (a najlepiej posiadać swój własny).
W tej chwili trudno mówić o wprowadzeniu rozwiązań Apple w Polsce. Najtrudniejszą do przeskoczenia barierą jest oczywiście koszt takiego przedsięwzięcia. Równie dużym problemem jest niewielka ilość podręczników w formie elektronicznej oraz ich ceny, które nie są konkurencyjne w stosunku do tych w księgarniach, nie wspominając już o rynku wtórnym. Trzecią przeszkodą jest wdrożenie iPada do toku nauczania. Niejednokrotnie projekty tego typu kończyły się niepowodzeniem ze względu na nieprzemyślany program. Powyższe zdania nie brzmią zachęcająco, jednak uważam, że już teraz iPad znalazłby zastosowanie w polskich szkołach. Trudno, by stał się całkowitym substytutem podręczników czy zeszytów. Mógłby być jednak znakomitym uzupełnieniem prowadzonych zajęć, choćby dzięki materiałom przygotowanym przez nauczycieli w iBooks Author i udostępnionym bezpłatnie. Przerysowywanie schematów, wykresów czy przepisywanie wzorów zawsze zajmowało niepotrzebnie czas, bezcenny zwłaszcza w liceum, gdzie liczba godzin na zrealizowanie danego zagadnienia jest zazwyczaj niewystarczająca. Oczywiście można zamiast tego rozdawać drukowane materiały, jednak przy dużej ich ilości korzystanie z nich nie jest zbyt wygodne. W textbooku mielibyśmy natomiast wszystko wyraźne, czytelne i w jednym miejscu. Niezależnie od tego, jak dużo materiałów by to było, przeglądanie ich nie stanowiłoby problemu i fizycznie zajmowałyby w plecaku czy torbie tyle samo miejsca.
Wejście Apple na rynek edukacyjny to zdecydowanie świetne posunięcie. Obecnie trudno sobie wyobrazić, jak zmieni to sposób nauczania, jednak pewnym jest, że dzisiejsza konferencja wpłynie na niego w sposób znaczący. A przynajmniej stanie się tak w bardziej zamożnych krajach, w których obywateli stać będzie na skorzystanie z oferty Apple. Zawsze pozostaje też zniżka edukacyjna, wynosząca 6%. Nie odkryłbym niczego nowego pisząc, że Apple chce zarobić na rynku podręczników. Nie widzę w tym jednak niczego złego - dobre pomysły mają swoją (czasem dość wysoką) cenę.