Terroryzm, poza tym, że jest coraz powszechniejszym zjawiskiem w naszych czasach, nie jest tak naprawdę niczym nowym. Różnica polega na tym, że od kilkudziesięciu lat jest to najczęściej wybierany sposób prowadzenia walki przez wszelkiej maści radykałów. Walki w wojnie nie z konkretnymi narodami czy regularnymi armiami, ale z politykami i władzami różnych państw, prowadzonej za pomocą terroru.

Terror nie polega na niszczeniu wrogich jednostek i eliminowaniu żołnierzy, ale na jak najbardziej spektakularnym atakowaniu bogu ducha winnych cywilów, często także i pobratymców samego terrorysty. Celem terroru jest strach. Siła, jaką ma w sobie paraliżujący racjonalne myślenie strach, zaszczepiony na gruncie społecznym pozwala poruszać całymi masami. Ruchem tym kierować mogą jednak nie tylko terroryści, choć to przecież oni - za pomocą strachu rozsiewanego aktami terroru - wprawiają te masy w ruch, mogą to robić także politycy. Sytuacje nadzwyczajne, stany zagrożenia - to zawsze wystarczający powód, by ograniczyć obywatelskie wolności i by w majestacie prawa zaglądać ludziom nie tylko do korespondencji, szafy czy łóżka, ale także do poczty elektronicznej, historii przeglądanych stron i telefonów komórkowych.

Przykładem tego, jak społeczeństwo łatwo godzi się na inwigilację, jest choćby brak protestów w związku z wprowadzeniem tzw. ustawy inwigilacyjnej. Co innego, kiedy chodziło o możliwość pobierania z sieci filmów i muzyki czy generalnie piractwa - wtedy na ulicach polskich miast skakały tłumy („kto nie skacze, ten za ACTA!"). Osoby, które jawnie opowiadały się przeciw piractwu, a więc za wspomnianą - istotnie mocno niedoskonałą - ustawą, spotkał publiczny lincz w sieci. Kilka lat później ulice zostały puste. Lepiej być bowiem inwigilowanym, lepiej by władze czytały nasze maile, słuchały naszych rozmów telefonicznych, zaglądały nam pod kołdrę, ale chroniły nas przed islamskimi radykałami (o innych radykalizmach czy przestępczych organizacjach paramilitarnych w naszym kraju się publicznie nie mówi, choć jak dotąd ciosy maczetami zadawali u nas głównie przestępcy w szalikach klubów sportowych - zwłaszcza tych krakowskich).

Zadziwiające jest to, że choć z każdym atakiem służby bezpieczeństwa w różnych krajach zwierają szyki, pojawiają się nowe narzędzia inwigilacji, monitorowania sieci, podsłuchiwania rozmów telefonicznych i automatycznego wyłapywania potencjalnie niebezpiecznych treści, to ataki terrorystyczne dalej się zdarzają, a ich skala wcale nie jest mniejsza. Po atakach z 11 września 2001 roku wydawać by się mogło, że Stany Zjednoczone wyciągnęły naukę z tej lekcji, tymczasem wiele lat później pochodzący z Czeczenii bracia Carnajew zabijają i ranią ludzi podczas maratonu w Bostonie, a islamski radykał dokonuje masakry w San Bernardino. Przykłady niemocy służb bezpieczeństwa płyną także z Europy, czego najlepszym przykładem są ubiegłoroczne ataki w Paryżu - najpierw na redakcję Charlie Hebdo, a później na klub muzyczny Bataclan, stadion piłkarski i restauracje w centrum miasta.

Prowadzona przez władze inwigilacja, choć wymierzona w przestępców i terrorystów, zwykle obraca się przeciwko zwykłym obywatelom. Ci pierwsi zawsze są o krok do przodu, znajdą więc nowe bezpieczne kanały komunikacji. Niby nikogo w organach ścigania i władzy nie będzie obchodzić, na jakie strony zaglądamy albo co robimy pod kołdrą, a nawet jak to ktoś zobaczy, będziemy traktować to jak sąsiada z przeciwka, który zajrzał nam przez okno, zanim zdążyliśmy zasunąć zasłony. Co innego, jeśli z jakiegoś powodu będziemy się chcieli w przyszłości postawić władzy lub z nią konkurować. Wtedy te informacje, zgromadzone może już nie w tekturowej teczce SB, ale w nowoczesnej bazie danych, nagle wypłyną na światło dzienne i opublikuje je któryś z brukowców wspierających aktualne władze lub naszych przeciwników politycznych. Dotyczy to właściwie każdej możliwej opcji politycznej i każdego kraju, pod tym względem - można by rzec - panuje swego rodzaju pluralizm.

Inwigilacja, strach, wytykanie palcem, oskarżenia o wspieranie czy też opowiadanie się po stronie terrorystów - wszystko to prowadzi społeczeństwa, także to amerykańskie, daleko od szeroko pojętej normalności. Owszem, normalność na co dzień może wydawać się nudna, jest z nią trochę jak ze zdrowiem z wiersza Jana Kochanowskiego. Lepiej nie przekonywać się o tym, jak może nam jej brakować, kiedy ostatecznie ją stracimy.

Z tych wielu powodów rozumiem sprzeciw Apple wobec żądań FBI stworzenia systemu iOS, który omijać będzie zabezpieczenia i dawać nie tylko organom ścigania dostęp do danych użytkowników zgromadzonych na iPhone'ach czy iPadach. Zresztą nie tylko o samą furtkę toczy się ta walka. Dane z iPhone'a 5c zamachowca można było odzyskać całkowicie legalnie, bez instalowania wspomnianej furtki. FBI razem z lokalnymi władzami spaprało jednak sprawę, resetując hasło do Apple ID i iCloud islamskiego radykała i uniemożliwiając wydobycie danych ze wspomnianego urządzenia (na którym dalej zapisane jest stare hasło dostępu do tej chmury). FBI popełniło błąd i próbuje go teraz naprawić za wszelką cenę i nie patrząc na koszty, w myśl maksymy „cel uświęca środki", a to - jeśli się uda - będzie zakrawać o totalitaryzm.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 3/2016

Pobierz MyApple Magazyn nr 3/2016

Magazyn MyApple w Issuu