Sam mam Garmina z którym przepływam grubo ponad 100 km rocznie - w basenie, na jeziorach i wodach morskich. Nie ma mowy o jakimkolwiek problemie z wodoszczelnością, a pewnie gdyby się pojawił, producent bez słowa by go wymienił.
Być może zbudowanie wodoszczelnego telefonu to kwestia dużo bardziej złożona niż w przypadku zegarka i albo technologia jest jeszcze zbyt niedoskonała albo za droga, albo po prostu producenci jej jeszcze nie chcą stosować. Ale nie w tym rzecz. Przez całe lata było absolutnie oczywiste, że telefony się z wodą nie lubią i człowiek uważał jak mógł żeby nie utopić i nie zalać, a jak już to się stało, to się mówiło trudno i albo się taki telefon udawało odratować, albo trzeba było się pogodzić ze stratą.
Po co w takim razie w ogóle wprowadzono temat wodoodporności, jeżeli jest ona pojęciem czysto teoretycznym? Po co na prezentacjach pokazuje się, jak nowe telefony robią super zdjęcia podwodne? Dla mnie jest to zagranie bardzo nie w porządku wobec klienta i mówiąc szczerze nie sądziłem że Apple coś takiego odwali, a używam ich produktów od ponad 10 lat. Wcześniejsze iphony miały być wodoodporne, ale mówiło się o tym tylko nieoficjalnie, a generacja XS miała tę cechę oficjalnie przedstawioną jako selling point - kto wie, czy to nie przeważyło, jak się decydowałem na upgrade z 7+ do XS Max.
Jeżeli telefon rzeczywiście jest wodoodporny i spełnia odpowiednią normę, to nie ma nic nienormalnego w tym, że dziecko weźmie go do wanny czy nad jezioro, nawet dla zabawy, a ewentualna nieszczelność powinna być traktowana jako wada produktu. A chwalenie się czymś otwarcie, co istnieje tylko w teorii i potem jest prostowane małym druczkiem w regulaminie gwarancyjnym jest zwykłym waleniem klienta po rogach.