W skrócie: iPhone X pozostawiony na trzy dni bez prądu w nieogrzewanym mieszkaniu przestał działać.
Zaniesiony do sklepu Apple w Tokio, po otwarciu obudowy okazało się, że są ślady wody(!). Z tych śladów wody została zrobiona dokumentacja fotograficzna.
To oczywiście unieważnia gwarancje, itp.
Pytanie, skąd się tam wzięła tam woda? Bo że była, mam niewielkie wątpliwości.
Tego telefonu przez kilka dni nie ruszał, nie był w niczym zanurzany nigdy. Parę razy był na deszczu. Do tego był w obudowie Lifeproof Next, która choć nie jest wodoodporna per se, powinna dodatkowo go chronić. Do tego, nie podejrzewam sklepu Apple o tego rodzaju brudne tricki, z jakich słyną nasze serwisy.
Albo uszczelki były do bani, albo też ten telefon “zbiera” wodę z powietrza, która z powodu uszczelek nie mogła się wydostać - i w przypadku wyłączenia i ochłodzenia doprowadziły do uszkodzeń.
Odpowiedź na to pytanie wydaje mi się ważniejsze, niż serwis.
Bo przecież jak można mieć zaufanie, że nie zdarzy się to ponownie w normalnym użytkowaniu? Jak można sprawdzić “przed” faktem, że uszczelki są w porządku? To dość mokry kraj, dopiero w maju tak naprawdę się zacznie wilgoć…
To nawiasem może prwadzić do wniosku, że część “zalań” serwisowych była tak naprawdę spowodowana nieszczelnymi uszczelkami i kondensacją….
A przecież on niby jest wodoodporny… ech…
Szczęście w nieszczęściu, że wymienią model na nie-japoński, bez denerwującego trzasku kamery - tylko trzeba poczekać tydzień, bo inaczej byłoby od ręki.