Witam.
Chciałem zdać dla potomnych relację z moich działań dotyczących resetu pamięci NVRAM. Piszę to głównie z myślą o tak "zielonych i świeżych" w obsłudze tego sytemu, jak ja - jako przestrogę, żeby się czegoś nauczyli... Okazuje się bowiem, że resetowanie pamięci NVRAM wcale nie jest czynnością tak bezpieczną, jakby się wydawało....
Wszedłem byłem na odpowiednią stronę wsparcia Apple i zastosowałem się do podanej tam procedury (dziwne dla mnie jest to, że jeszcze dziś w południe był nieco inny opis, a przy obecnym jest informacja, że poprzedni został opublikowany miesiąc temu i teraz został zarchiwizowany).
W skrócie: miałem przy starcie systemu, po usłyszeniu tego dźwięku startowego nacisnąć cztery klawisze; "command", "option", "P" i "R". Tak też uczyniłem - i się zaczęło...
Uruchomiła mi się mianowicie funkcja odzyskiwania systemu macOS. Teraz, na spokojnie, wiem - że wystarczyło na górnej belce, przy jabłku, wyłączyć tą aplikację i już. Ale jak mi się to pokazało - z lekka spanikowałem. Nie uśmiechało mi się "instalować ponownie macOS" (bo myślałem, że będzie to podobnie, jak przy reinstalacji Windows), więc wybrałem opcję "Odtwórz z kopii zapasowej Time Machine". Podłączyłem dysk zewnętrzny, na którym tworzą mi się kopie, wybrałem ostatnią (czyli najświeższą) i rozpocząłem proces odtwarzania. Po całkiem niedługim czasie system został odtworzony. I może bym tak zostawił - ale odkryłem, że znowu mam resztki karabinera, więc je odinstalowałem ręcznie. Tylko, że sobie pomyślałem, że nadal mam gdzieś w systemie te błędy, które narobiłem i będą się one za mną ciągnęły przez cały czas i nie wiadomo kiedy i jakich szkód mi w przyszłości narobią. Uznałem, że komputer jest świeży, niezapchany różnymi programami i danymi - więc sobie umyśliłem, że go sobie "sformatuję", tzn. zainstaluję ponownie macOS. Uruchomiłem więc z powrotem funkcję odzyskiwania systemu, wybrałem już świadomie ponowną instalację, kliknąłem na tak - odstawiłem komputer nieco na bok i zająłem się pracą (bo to w pracy się działo). Na ekranie pojawił się pasek postępu, a pod nim informacja, że proces potrwa 6 minut. Ale gdy po piętnastu minutach popatrzyłem na komputer - dalej była informacja, że proces potrwa sześć minut, pasek postępu był pusty -i nic się więcej nie działo. Przerwałem więc tą zabawę, pomyślałem chwilę (może niekoniecznie mądrze) - i wybrałem funkcję "Narzędzie dyskowe". Tam wybrałem "Wymaż" i zaakceptowałem. Potem wybrałem coś, co się mniej więcej nazywało "instaluj (czy może odtwórz) Bas macOS (lub podobnie) i zaakceptowałem. Ale otrzymałem komunikat zwrotny, że nie można tego zrobić. Wróciłem więc poziom wyżej i wybrałem opcje "instaluj ponownie". A tu komunikat: nie da się, bo dysk nie sformatowany, czy źle sformatowany.... Czyli cobym nie robił - nie chce mi zainstalować systemu. W nieco większej panice wyłączyłem komputer i włączyłem go ponownie. I potwierdziły się moje najgorsze obawy - przywitał mnie tylko czarny ekran i nic więcej.... Tu panika sięgnęła szczytów, a do tego krew nagła mnie zalała oraz opanowały mnie mordercze intencje skierowane na tego, kto to wymyślił - czyli mnie. Ale jakby ktokolwiek inny mi się wtedy pod rękę nawinął - też bym ubił, coby sobie ulżyć... Komputer w moim posiadaniau całe sześć dni i tak go zniszczyłem (software'owo), że już tylko chyba serwis mnie uratuje....
Ale po 1534 głębokich wdechach przy pomocy papierosa elektronicznego przyszła zbawienna myśl, że może zrobić to, co na początku? Po raz kolejny powtórzyłem zabawę "w cztery klawisze", potem "odtwórz z kopii zapasowej" - i się udało. Uszczęśliwiony, w sumie po kilkugodzinnej walce, wróciłem do domu.
W domu na spokojnie, przy kawce sobie pomyślałem, że jednak ta odtworzona kopia nie jest całkiem w idealnym stanie (znów odinstalowywałem ręcznie resztki karabinera), więc i tak nie mam nic do stracenia i może jednak spróbuję jeszcze raz ponownej instalacji.
Jak pomyślałem - tak zrobiłem. Tym razem na pasku postępu coś się działo, więc chyba procedura zastartowała. Trwało to około pół godziny. Po tym czasie system mi się odpalił (białe jabłuszko i biały pasek postępu na czarnym tle oraz oczywiście dźwięk startowy) i ładował się kolejne pół godziny. Po tych oznakach byłem pewien, że instaluje mi się nowy czysty system (jak w windowsie). Przygotowałem więc sobie (o ja tłuk niedouczony) płytkę do zaimstalowania Photoshopa oraz listę aplikacji do dogrania...
No i wreszcie wszystko mi się ładnie uruchomiło. Lekka konsternacja nastąpiła w tym momencie - bo na "ekranie logowania" pokazały mi się takie same konta (nawet z takimi samymi ikonami), jak przed tą reinstalacją - ale nic, jedziemy dalej. No i w końcu pokazał mi się pulpit, a raczej pokazało mi się biurko - i tu już szok!!! Te dokumenty (w zasadzie same pliki muzyczne), które miałem wcześniej - są, iTunes z całą biblioteką - jest, wszystkie programy (łącznie z instalowanym z płyty DVD Photoshopem) - są!!! To co jest? - nowy system czy odtworzenie kopii? (ot - lata praktyki z windowsem). Jak sobie problem przemyślałem - to stwierdziłem, że widocznie jednak system jest chyba jednak nowy (nowy stary), ale Apple gdzieś tam w czeluściach swych serwerów zapamiętało za mnie nawet ustawienia osobiste i teraz grzecznie podało mi całość (ustawień, zainstalowanych aplikacji i nawet danych) na tacy, żebym się nie przemęczał i swój czas oszczędzał. Jeśli moje wywody są słuszne - to mnie osobiście podoba się taka postawa. Jedyne, co musiałem zrobić, to na nowo podmienić wtyczkę Camera Raw na nowszą w starym Photoshopie Elements 6, coby mógł widzieć zdjęcia w NEF - ie. Wychodzi na to, że tą pamięć NVRAM zresetowałem wybitnie dogłębnie.
I na tym mi zeszła pierwsza doba...
A drugą dobę zmarnowałem (oczywiście przez własną głupotę) z zupełnie prozaicznego powodu. Otóż z lekka się zamartwiałem, że wszystkie me dyski zewnętrzne, karty SD i pendrive'y (używane do tej pory pod Windowsem) będą teraz raczej mało użyteczne. Tzn. odczytać z nich dane się da - ale zapisać coś na nich bez sformatowania (czyli wymazania) się nie da. Poszukałem, poczytałem - i wyszło, że jest coś takiego, jak uniwersalny format exFAT. Kontrolnie wymazałem w tym formacie jeden pendrive 16 GB - i wyszło, że faktycznie działa pod dwoma systemami. Postanowiłem więc pobawić się tak z resztą mojego dobytku Portable. Zacząłem od zewnętrznego jednoterabajtowego HDD, który mi tymczasowo służy za dysk do kopii Time Machine, dopóki nie wejdę w posiadanie czegoś, co się nazywa Apple Airport Time Capsule. Przede wszystkim chciałem sobie ten mój HDD wymazać i utworzyć dwie partycje - jedną pod kopie, drugą po prostu do przechowywania danych. Wywołałem więc przy pomocy magicznego zaklęcia Spotlight Narzędzie dyskowe i zacząłem od wymazania dysku. Stwierdziłem, że jak robię to po raz pierwszy, to przy wymazywaniu wybiorę sobie opcje zabezpieczeń jako "najbezpieczniejsze" zamiast "najszybsze", żeby mieć to ładnie i dokładnie wymazane (podobnie, jak to zrobiłem z pendrive'm). Jak wykoncypowałem - tak uczyniłem.Kliknąłem akceptację - i pooooszło. I dopiero w tym momencie, jak już było za późno na cofnięcie procesu, myśl mnie taka naszła, że przecież wymazywanie 16 GB pendrive'a z opcją "najbezpieczniejsze" zajęło ponad cztery godziny, a nie jestem pewien, czy nie zbliżyło się do sześciu - to ile czasu zajmie wymazywanie w tych warunkach terabajtowego dysku ?!?!?! Okazało się, że nawet niedługo - równą dobę.... Po tym czasie zrobienie dwóch oddzielnych partycji, sformatowanie jednej z nich pod exFAT, zrobienie kopii zapasowej systemu, przeniesienie na drugą partycję danych to zaledwie chwilka.....
Podsumowując ten nieco długi (za co przepraszam, ale chciałem wszystko opisać ku przestrodze "młodym") wpis stwierdzam:
- reset pamięci NVRAM wg procedury "cmd" + "opt" + "P" + "R" (przynajmniej na MacBooku Pro retina 13" Early 2015 z macOS Siera) nie działa, za to bardzo łatwo można przeinstalować system - no, chyba że ja wciskałem klawisze nie tymi palcami, co potrzeba
- "nowicjusze" chcący wymazać dyski zewnętrzne itp (zwłaszcza te o dużej pojemności) niech zdecydowanie wybierają opcję "najszybsze"
Jeżeli każdy zastosuje się do tych dwóch punktów - zaoszczędzi sobie dwie doby życia.... czego wszystkim (i sobie) życzę.
A "dźwięku startowego" pozbyłem się jednak w sposób gwarantujący nie powodowanie zmian poprzez używanie terminala - po prostu przed każdym wyłączeniem komputera naciskam klawisz F10 na klawiaturze...
Niech jabłko będzie z Wami