Apple Music nie miało najlepszego startu. Po pierwsze weszło na rynek długo po konkurencji. Na naszych smartfonach od dawna grały takie usługi, jak Spotify, Deezer, Google Music, Tidal itp., więc osoby zainteresowane streamowaniem muzyki z reguły miały już coś wybrane, jakiś abonament wykupiony, playlisty ułożone, a bibliotekę Moja muzyka wypełnioną po brzegi.

Dramatyczny interfejs

Po drugie sama aplikacja Muzyka, czy to na iPhonie, czy to na iPadzie, jest - delikatnie rzecz ujmując - niezbyt udana. Powiedzieć o niej, że jest nieintuicyjna, to tak jakby nic nie powiedzieć. Nie uważam się za technologicznego inwalidę (chociaż z wiekiem to podobno się zmienia), ale znalezienie interesujących mnie opcji zajęło mi dłuższą chwilę. Do dzisiaj, kiedy chcę np. wyświetlić tylko utwory zapisane w pamięci telefonu, muszę się momencik zastanowić nad tym, gdzie to jest zakopane. O tym, że jest ona nieco przekombinowana, wiedziałem już wówczas, gdy obserwowałem jej pokaz robiony przez Eddy’ego Cue podczas czerwcowego Keynote’a. Już wtedy zgubiłem się w połowie, rozkojarzyłem się podczas prezentacji, przygnieciony nawałem informacji. Tego wszystkiego jest za dużo, poukrywanych opcji jest tyle, że naprawdę można się zgubić. Konia z rzędem temu, kto od razu, gdy słucha w apple’owskim radiu - np. w Beats 1 - jakiegoś utworu, jest w stanie przejść do widoku albumu, z którego ten utwór pochodzi! Aż boję się to na głos wypowiedzieć, ale aplikacja Apple Music jest wyjątkowo nie w stylu Apple. Powiem więcej! Za czasów Jobsa to by nie przeszło. Robiono by ją dopóty, dopóki dziecko z przedszkola nie umiałoby ją obsłużyć.

Ta toporność i brak intuicyjności aplikacji zostały natychmiast wychwycone przez recenzentów, którzy nie zostawili na niej suchej nitki. A to, co napisali oni o nowym iTunes na komputery, które zawiera w sobie usługę Apple Music, nie nadaje się w dużej mierze do zacytowania. Tu aż roi się od niekonsekwencji. Poukrywane tu i ówdzie historyczne pozostałości po starym iTunes mieszają się z nowymi wstawkami z nowej usługi Apple Music. Dramat w ciapki! To widać, że bieżąca wersja iTunes była pisana bardzo szybko i nie przeszła przed premierą należytych testów.

A co mają powiedzieć osoby bez zacięcia technologicznego, które okazyjnie, od czasu do czasu, włączą taką aplikację? One naprawdę potrzebują ultra intuicyjnego, prostego i lekkiego interfejsu użytkownika. Takim z pewnością nie jest ten z Apple Music. Stwarza to ogromne ryzyko, że nowa osoba, po krótkiej chwili konsternacji, po prostu wyłączy tę aplikację i powróci z ulgą do czegoś, co już zna, czego już się zdążyła nauczyć, czyli np. do Spotify czy też do Deezera.

Zresztą… znam mnóstwo osób, które wprost mi mówią, że nie po to tyle uczyli się korzystania ze Spotify, które też wbrew pozorom nie jest zbytnio intuicyjne, aby teraz uczyć się na siłę czegoś nowego.

Martwy Connect

Co jeszcze jest nie tak? Kompletnie nie rozumiem, po co komu nowa „społecznościówka” wymyślona przez Apple, czyli Connect. W zamyśle miała to być tuba informacyjna, dzięki której nasi ulubieni twórcy będą mogli opublikować jakieś ciekawe zdjęcie z koncertu lub z sesji nagraniowej czy zaprezentować np. premierowy utwór z najnowszej płyty. Będą mogli podgrzewać atmosferę przed publikacją nowego albumu. Takie były z pewnością założenia. Wszystko dobrze, tylko co to za serwis społecznościowy, w którym najnowszą wiadomość mam sprzed… pięciu dni! A obserwuję 22 zespoły! Nie wiem, co ma mnie zachęcać do zaglądania do Connect, skoro - mówiąc obrazowo - wiatr hula tu po pustych pokojach. Wiem, dlaczego zaglądam na Facebooka czy na Twittera. Tam się ciągle coś zmienia, ciągle są publikowane nowe wiadomości. Na Connect nie dzieje się zupełnie nic. Tęsknię w takich momentach za Spotify (mimo że nigdy nie byłem jakimś zagorzałym zwolennikiem tej usługi), gdzie bardzo chętnie klikałem i słuchałem utworów, których słuchali moi znajomi. Jak już po krótkim czasie nauczyłem się, jakie mają gusta, to bardzo szybko udawało mi się znaleźć nowe fajne zespoły, których wcześniej nie znałem. Skoro znajomy tak często tego słucha, to coś w tym jest, posłucham i ja!

Czynnik ludzki

I tu dochodzimy do najważniejszego. Czyli do tego, jak ważny przy wyborze muzyki jest czynnik ludzki. Nie ma lepszej rekomendacji dla mnie niż to, że inny fan metalu zachwyci się nowym utworem Slayera, Megadeth czy Behemotha! Żaden bezduszny algorytm wyszukujący podobne utwory nie zastąpi rekomendacji prawdziwego fana.

Ponarzekałem na Apple Music, na to, co boli mnie najbardziej, czyli głównie na interfejs użytkownika. Jest przekombinowany, nie dam się przekonać do tego, że jest inaczej. Czas przejść do tego, co jest w Apple Music dobre.

Dla Ciebie

Zaglądam do sekcji Dla Ciebie codziennie. I codziennie jestem zaskakiwany tym, jakie fantastyczne rzeczy tam znajduję. Skoro Apple Music wie, że jestem fanem metalu, to regularnie serwuje mi a to przegląd największych metalowych hitów z lat 80. (złota era trashu) lub 90. ubiegłego wieku, a to playlistę „Marilyn Manson - wprowadzenie”. Miałem niemalże łzy w oczach, gdy zobaczyłem playlistę „Slayer - utwory mniej znane”. Tak! Tego mi właśnie trzeba! Takich przykładów, które potem lądują w moich zapisanych listach utworów, mógłbym wymienić bardzo dużo.

Sekcja Dla Ciebie służy mi do dwóch celów. Po pierwsze ze wzruszeniem przypominam sobie stare utwory, których słuchałem „za dzieciaka”, na moim wysłużonym magnetofonie Kapral, gdzieś dawno, dawno - tak ze 20–30 lat temu. To były piękne czasy, gdy zdobycie nowej płyty czegokolwiek graniczyło z cudem, jakość nagrań wołała o pomstę do nieba, ale kto by się wówczas tym przejmował?! Muzyka z takim trudem skombinowana z bliżej nieokreślonego źródła (piractwo było wówczas powszechne i legalne) smakowała inaczej. Znałem całe płyty ulubionych zespołów na pamięć, a kasety z nagraniami miałem zajechane „na śmierć”. Piękne czasy, których choćby wspomnienie wywołuje wielki uśmiech na mojej twarzy. A to wszystko pod jednym przyciskiem np. na liście utworów „Rock - hity z lat 90.”!

Po drugie, tutaj właśnie znajduję nowe perełki. I w głowie mi się nie mieści, że ta muzyka istniała tyle lat, ja nie wiedziałem o jej istnieniu, a do tej pory żaden automat, np. ze Spotify, mi jej nie podsunął.

Teraz najważniejsze, co rekompensuje z nawiązką wszystkie niedogodności Apple Music. Nie wiem jak oni to robią, ale złapałem się na tym, że jak puszczam sobie taką przygotowaną przez Apple playlistę z sekcji Dla Ciebie, to praktycznie nie pomijam utworów. Gdy jadę samochodem, to taka playlista zastępuje mi radio, bo niemal w 100% okazuje się, że wszystko jest w porządku. Każdy utwór mi się podoba. Niczego nie muszę pomijać. Utwory doskonale mi znane tylko przeplatają się z nowościami. Po takiej sesji z Apple Music i sekcją Dla Ciebie często całe playlisty, bez pominięcia choćby jednego utworu, lądują w Mojej Muzyce! Bosko!

Ja daję Apple Music szansę. Niedogodności interfejsu można zawsze jakimś updatem oprogramowania naprawić. Ufam, że to będzie się działo. W końcu to dopiero pierwsza wersja tego oprogramowania. Ludzi stojących za listami utworów, za radiem Beats 1, już tak łatwo zastąpić się nie da. Apple, róbcie tak dalej, mnie macie kupionego.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 6/2015:

Pobierz MyApple Magazyn 5/2015