Oj. Takich właśnie pytań się obawiam. Uchylam się od odpowiedzi, jeśli tylko mogę. Ale po konferencjach Apple uciec od nich nie sposób. Szczególnie po tegorocznej. Ciekawe to, bo od pewnego czasu śledzimy je inaczej. Bez niepewnego oczekiwania, co Apple pokaże. Raczej, czy potwierdzą się przecieki i plotki. Reszta to omawianie subtelnych różnic między przewidywaniami a zaprezentowaną formą ostateczną produktu.

Z rezerwą podchodziłem do zapowiedzi, że to jedna z najważniejszych prezentacji firmy w ostatnim czasie. To słyszałem i czytałem dość często. Usłyszę i przeczytam jeszcze nie raz. Tym razem jednak, po namyśle skłonny jestem się zgodzić. Bo zobaczyłem, że po okresie transformacji wyłania się nowe Apple. Apple Tima Cooka, a nie Apple Jobsa i po Jobsie, którego Cook jest „jedynie” prezesem. Mam jednak wrażenie, że ta myśl wymaga rozwinięcia i osobnego artykułu. Ja zaś obiecałem osobie, która zapytała mnie o nowy model iPada, że odpowiem wpisem na MyApple. O tym jak widzę „nowe Apple” napiszę więc innym razem.

Gdy zbierałem myśli do tego wpisu, czytałem, co piszą i jak pojawienie się nowego modelu komentują inni. Zastanowiło mnie, że najwięcej skrajnych opinii wywołuje nie rozmiar – nowy iPad jest duży; nie parametry urządzenia – jak na dotychczasowe postrzeganie urządzeń mobilnych, iPad Pro ma spory zapas mocy; a dopisanie „Pro” do nazwy tabletu. Uch. No i się zaczęło.

W sumie nic dziwnego. W przypadku wielu nie dość precyzyjnych określeń, a do takich właśnie zaliczyć można nieszczęsne „pro”, tego typu dyskusje są częste i co tu dużo mówić, kierują rozważania o sprzęcie na manowce. Dla jednych bowiem „pro” jest wtedy i tylko wtedy, gdy na urządzeniu można uruchomić OSX, dla innych zaś pakiet Adobe lub CAD. Nie tędy droga, Szanowni.

Oto pierwszy komentarz pod wpisem z bloga Aske na MyApple o iPadzie Pro: „Jakby pięknie tego nie „ubierać”, sprzęt z iOS na pokładzie NIGDY nie będzie pro”. Mocna deklaracja, stanowczy komentarz, wynikający właśnie z nieprecyzyjnego rozumienia kto i co jest, a kto i co nie jest „pro”. Idąc tym tokiem myślenia, można by uznać, że młotek, zegarek lub nóż też nie są narzędziami dla profesjonalistów. Bo mają zbyt prosty system operacyjny (lub nie mają go w ogóle), są ubogie w funkcje, generalnie pisząc – robią rozczarowująco mało rzeczy. Tymczasem możemy się zgodzić, że w rękach profesjonalistów młotek, zegarek i nóż potrafią zmienić się w narzędzia magiczne, kluczowe dla osiągnięcia celu – dzieła lub wyczynu sportowego?

Pójdźmy więc krok dalej. Przyjmijmy, że profesjonalne jest każde narzędzie świadomie wybrane i użyte do osiągnięcia celu. Gdy dokonamy analizy kolejnych etapów pracy, zgódźmy się też, że każde narzędzie w swojej roli jest istotne. Łatwo nam teraz dookreślić pojęcie profesjonalisty. To ktoś, kto do osiągnięcia swojego celu świadomie dobiera zestaw narzędzi. Liczy się tylko to, w jaki sposób i do czego mu się dana rzecz przyda, a nie to, jakie przedmiot ma możliwości teoretyczne. Uff. Niebezpiecznie podręcznikowo nam się zrobiło, ale wiadomo przynajmniej, o co chodzi.

Problemem wielu dyskusji o tym, czy narzędzia zasługują na miano „pro” jest wałkowanie możliwości teoretycznych, nie praktycznych. Oczywiście nieprzekonani zaraz powiedzą, że niewiele moja „definicja” zmienia – w teorii czy praktyce koniec jest taki sam – iPad Pro nie uruchomi CAD’a i OSX. Ergo, nie jest pro. Odpowiem: wróć i przeczytaj mój tekst jeszcze raz. A potem zastanów się: czy musi?

Na rynku jest mnóstwo produktów, również oferta firmy Apple jest niczego sobie. Jeśli profesjonalista – plastyk, filmowiec, pisarz, programista – musi mieć urządzenie, które pozwala na pracę w konkretnym programie, na pewno je w sklepie znajdzie. Ot – nie żebym uważał się za pro, nie, ale o doświadczeniach własnych najprościej napisać – potrzebuję Final Cuta i kilku zgrabnych konwerterów formatów video, posiadam więc Macbooka Pro. I nie jestem rozczarowany, że nie popracuję w tych programach na iPadzie. Nie ta filozofia, nie ta interakcja z interfejsem, generalnie nie ten workflow. Czy w związku z tym uważam, że tylko Macbook zasługuje na przydomek „pro”? Ależ skąd.

Pozostaje jeszcze inna kwestia. Tu akurat Apple miesza. Są w tym mieszaniu konsekwentni, ale bałagan zrobili. Apple traktuje „pro” jako przydomek wędrujący. Raz coś nazywają „pro”, raz nie, raz wysuwają tę nazwę na pierwszy plan, raz chowają ją z tyłu. A zdarzyło się, że mniejszym laptopom zabrali tę nazwę, potem znowuż nadali ją wszystkim. Nie ułatwili, reasumując.

Wyłonił się wszakże jeden wzór. Historycznie i aktualnie w nomenklaturze Apple linia „pro” oznacza urządzenia wzorcowe, w dalszej perspektywie wyznaczające kierunek rozwoju sprzętu, oprogramowania i…workflow. Apple nie nadaje nazwy „pro” urządzeniom premierowym, wchodzącym na rynek, dopiero formującym styl użytkowania i pracy. Apple natomiast reaguje na zmiany. Gdy firma zauważyła, że iPady zostały zaadoptowane i są wykorzystywane kreatywnie – a są, czego dowodem choćby kampanie reklamowe sprzed mniej więcej roku – stworzyła produkt premium o popisowych możliwościach w swojej kategorii. W ten sposób dała sygnał: rynek jest gotowy i my jesteśmy gotowi. Apple nie sugeruje rozwiązań, rzadko podpowiada. To użytkownicy i twórcy oprogramowania decydują, jak i do czego sprzęt wykorzystać.

Wyobraźmy sobie scenariusze alternatywne. Zamiast premiery iPada Pro jest pokaz iPada Air 3. Czyli nowszego, lepszego urządzenia, ale w gruncie rzeczy takiego samego. Już widzę te nagłówki „Apple się kończy”… A serio, czy skłoniłoby to twórców oprogramowania do stworzenia czegoś nowego? Przekonało potencjalnych nowych użytkowników? Wątpię. Ruch na rynku i ciekawe premiery będą możliwe tylko dlatego, że Apple ma nowy produkt w swojej gamie premium – iPada Pro.

Niech podsumowaniem będzie inny komentarz, tym razem z anglojęzycznej strony: „Nie chcę czytać argumentów, że nie ma pakietu Adobe czy desktopowego Office’a. Bo chcę oprogramowania i stylu pracy godnego przyszłości, nie przeszłości”.

Mhm. Apple doskonale wie, że jeśli potrzebujecie Office’a, Photoshopa lub CAD’a to nie jest to w tym momencie produkt dla Was. Może nawet w ogóle nie będzie dla Was. On jest dla tych, którzy już za rok, dwa będą na nim pracować w sposób, o jakim dziś nie mamy pojęcia. Gdy pojawił się na rynku iPhone, pomyśleliście, że może posłużyć do zrobienia zdjęć uzupełniających w kinowym filmie fabularnym? Nie? A jednak nie raz i nie dwa właśnie do tego go użyto. A nie ma nawet „pro” w nazwie, bo Apple wie, że ten przydomek jest bardzo umowny.

P.S. Lubię iPada Pro, ale dziś go nie kupię. Sześć lat temu nie kupiłbym Macbooka Air, teraz jak najbardziej. Nie mam wątpliwości, że za sześć lat wielu z nas będzie poważnie rozważać zakup kolejnego wcielenia iPada Pro jako podstawowego komputera osobistego. I do zabawy i do pracy. Możecie mnie trzymać za słowo.