Ktoś zadał mi niedawno to pytanie i przyznam - zaskoczył mnie. Bo minęło ładnych parę lat od chwili, gdy odpowiadałem na nie ostatni raz. W tym czasie wiele argumentów straciło aktualność.

Strona 1 z 2

Większość z nich związana była bowiem z estetyką i bezpieczeństwem systemu operacyjnego oraz ilością dostępnego w Polsce oprogramowania. Czy dziś, gdy Microsoft zabrał się ostro do roboty i kolejne wersje Windowsa są coraz lepsze, a wirtualne półki sklepów z aplikacjami uginają się od ich ilości, są jeszcze powody inne niż przyzwyczajenie?

Musiałem się zastanowić. Dla mnie sprawa jest w dalszym ciągu oczywista, ale nie musi taka być dla kogoś, kto podchodzi do zakupu sprzętu kierując się chwytliwymi hasłami marketingowymi. Rzecz bowiem bardziej niż kiedykolwiek dotyczy relacji pomiędzy użytkowanym przedmiotem a nami. Dopiero wyjaśnienie, że taka relacja w przypadku sprzętu komputerowego istnieje, pozwala na prezentację argumentacji. A istnieje? Naturalnie.

Cofnijmy się o blisko dwie dekady. Niemal cały świat komputerów osobistych funkcjonuje pod dyktatem firmy Microsoft. Jej programistom przyświeca jeden cel. Stworzenie oprogramowania jak najbardziej wszechstronnego, obejmującego szeroki wachlarz zastosowań w ramach jednego pakietu. Za tą filozofią podążają producenci sprzętu, tworząc skrzynki „do wszystkiego”. Rezultat?

Duże, brzydkie i pełne otworów pudełka, a na ekranach interfejsy z dziesiątkami komunikatów i gąszczem zaskakujących zależności. Ludzie reagują na komputery specyficzną mieszaniną sprzecznych emocji – fascynacji i lęku. Obydwie te emocje do dziś rzutują na odbiór nowinek technologicznych. Bo opanowanie umiejętności poruszania się w dżungli zabałaganionych interfejsów wymaga czasu. A raz nabyte przyzwyczajenie staje się rutyną, którą ciężko zmienić.

Mniej więcej wtedy Steve Jobs ponownie obejmuje stery w Apple i każe swoim ludziom płynąć pod prąd obowiązującego nurtu. Stworzyć komputer nie z myślą o korporacjach, a zaprojektować go od początku dla człowieka. Dalszą historię Apple znacie, tu istotne jest jedynie jej koło zamachowe. Przekonanie, że elektroniczne narzędzia, by były osobiste, muszą być proste i dające się dopasować do indywidualnych potrzeb użytkowników.

Zaraz za tą ideą pojawia się inna, mająca szczególnie dzisiaj ogromne znaczenie – użytkownicy powinni wpływać na kształt, jakość, wygląd i specjalizację oprogramowania. Tak narodziły się społeczności miłośników, krytyków i deweloperów. Jakże to było inne od dyktatu korporacji, liczących się przy tworzeniu swoich produktów jedynie z garstką wybranych przez siebie ludzi! Społeczność szybko podchwyciła ideę Jobsa, że komputer jest obiektem fizycznym, z którym wchodzi się w relację. Ma być nie tylko estetyczny i dobrze wykonany. Przede wszystkim musi pomagać w realizacji podstawowych potrzeb. A to właśnie społeczność użytkowników wie najlepiej, jakie one są.

Szybko zaczęły powstawać programy, dzięki którym rosła legenda Maca i których próżno było (i ciągle jest) szukać w świecie Windowsa, budowanym i istniejącym z myślą o firmach i klientach korporacyjnych, nie zaś indywidualnych. Nawet wersje domowe narzędzi dla platformy PC były niczym innym jak okrojonymi odsłonami tych samych produktów o chłodnej, mało przystępnej i urzędowej filozofii. Zaś ze środowiska skupionego wokół Apple wypłynęły takie tytuły jak OmniFocus, OmniOutliner, BBEdit, Ulysses, a chwilę później Yojimbo, Scrivener i Writeroom. Każdy z tych programów ustanowił standard w swojej kategorii i stał się inspiracją dla twórców aplikacji pochodnych o podobnym przeznaczeniu. Co ciekawe i najważniejsze – w dalszym ciągu, a minęło przecież trochę czasu, w świecie Windowsa nie pojawiły się odpowiedniki tych programów, choć każdy z nich jest legendą w kategorii o nazwie „produktywność”. Wyjątkiem jest Scrivener, ale jego wersje dla systemów operacyjnych innych niż OS X są uboższe i nie tak dopracowane jak oryginał.

Wymieniłem tylko kilka przykładów, a mógłbym dziesiątki. Ogromne znaczenie dla rozwoju platformy ma przyznawana od 1996 roku nagroda Apple Design Awards, w dwóch pierwszych edycjach nazywana Human Interface Design Excellence, co w swobodnym tłumaczeniu oznacza mistrzostwo w projektowaniu przyjaznego oprogramowania. Właśnie pierwsza nazwa tego konkursu jest doskonałym podsumowaniem tego, o co w całej sprawie chodzi.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 5/2015:

Pobierz MyApple Magazyn 5/2015