W ostatnim czasie na moim biurku pojawił się nowy, cienki iMac. Gdy oglądałem relację z konferencji, na której został on zaprezentowany, pewnie jak większość z Was, powiedziałem głośne „wow”. Nie tylko ze względu na fakt, że jeszcze do niedawna byłem zagorzałym fanem tej linii komputerów, ale także dlatego, że dzięki zmniejszonej grubości, wygląda on zjawiskowo. Należy tu jednak zaznaczyć, że słowo „grubość” – podobnie jak w przypadku MacBooka Air czy iPhone'a 5 – wydaje się być tu nie na miejscu.

Choć, gdy wyciągałem go z kartonu (nowy iMac jest mistrzowsko zapakowany), to nie grubość, a waga była pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę. 21,5-calowy iMac jest bowiem niesamowicie lekki – waży 5,7 kg. To jest nie tylko znacznie mniej niż poprzedni model (9,3 kg) – to jest nawet mniej niż waży sam mój monitor (!) Cinema Display (6,6 kg).

Wygląd

Jak wspomniałem wcześniej, nowy iMac wygląda fenomenalnie, zwłaszcza, gdy patrzy się na niego z boku lub pod kątem – z przodu wygląda identycznie jak model poprzedni. Dzięki wręcz nieprawdopodobnej grubości, czynnik „wow”, o którym pisałem przy okazji 27-calowego iMaka, jest jeszcze większy. Ten komputer robi wrażenie na każdym, z tą tylko różnicą, że jego właściciel nie będzie już słyszał „ale masz ładny monitor”, tylko „ale masz cienki monitor!”. Odpowiedź jednak się nie zmieni – „to komputer” – odpowie ów właściciel upajając się widokiem niedowierzania na twarzy rozmówcy. Tak było od lat i tak – najwidoczniej – będzie nadal.

Żeby zobrazować to, jak cienka jest krawędź nowego iMaka, sfotografowałem stojącego przy nim iPhone'a (zarówno 4, jak i 5):

Warto jednak dodać, że wbrew powszechnej opinii, nie tylko krawędź jest cieńsza; to uwypuklenie na środku obudowy, tak skrzętnie skrywane przez Apple na oficjalnej stronie[1. jest tylko jedno zdjęcie, na którym je widać], także jest cieńsze niż w ubiegłorocznym modelu – po prostu różnica między najcieńszym a najgrubszym miejscem obudowy jest znacznie większa niż wcześniej; stąd to wrażenie.

Niewiele zmieniła się za to głębokość podstawy (niecały centymetr) – oznacza to, że nowy iMac fizycznie zajmuje na biurku tyle samo miejsca, co poprzedni. Choć podstawa jest taka sama, stabilność już nie. Tak duża redukcja wagi wpłynęła bowiem na nią negatywnie. Gdy chwyci się za róg pod ekranem i delikatnie porusza nim w jakimkolwiek kierunku, zauważy się, że – choć podstawa stoi w miejscu – ekran się chwieje. Właściciele niestabilnych biurek będą mogli to pewnie zauważyć nawet podczas szybkiego pisania na klawiaturze.

W żaden sposób nie można się za to przyczepić do jakości wykonania. Ta – co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem – stoi na najwyższym poziomie i sprawia, że nowy iMac wygląda świetnie, nawet gdy jest wyłączony. Nie sądzę wprawdzie, żeby ktoś zdecydował się go kupić, żeby pełnił funkcję ozdobnego mebla, ale iMac spisałby się w tej roli należycie.

Redukcja grubości komputera znalazła jednak odbicie w jakości dźwięku generowanego przez wbudowane głośniki – żeby zmieścić się w obudowie, musiały być one zmniejszone, co sprawiło, że nowy iMac nie brzmi już tak jak poprzedni. Różnica nie jest kolosalna, ale z pewnością słyszalna. Muszę jednak przyznać, że spodziewałem się, że będzie gorzej – wciąż przyjemniej słucha się dźwięku z nowego iMaka i niż z mini. Negatywnie zaskoczył mnie także brak portu FireWire; wiedziałem, że go nie będzie, a mimo to, gdy postawiłem komputer na biurku i chciałem podłączyć jeden z dysków, żeby skopiować zestaw swoich plików testowych, byłem rozczarowany jego brakiem[2. przejściówka z Thunderbolt na FireWire, oczywiście, nie znajduje się w zestawie]. Potwierdza się natomiast to, o czym pisałem przy okazji nowego mini, nazywając go najlepiej wyposażonym komputerem Apple. Z drugiej strony rozumiem ten zamysł – skoro jest USB 3.0 i Thunderbolt, to po co jeszcze FW? Apple patrzy w przyszłość, nie wstecz.

Tak, jak brak portu FireWire mógłbym jeszcze przeżyć, tak brak możliwości rozbudowy pamięci RAM wydaje mi się już mniej trafiony. Mówimy przecież o komputerze stacjonarnym. Poprzedni 21,5-calowy iMac miał szufladkę na spodzie komputera z czterema slotami pamięci, dzięki czemu użytkownik miał możliwość samodzielnej jej wymiany czy dołożenia kolejnych kości. W tegorocznej edycji, nie tylko nie ma takiej możliwości, co i maksymalna ilość pamięci została ograniczona (dla modelu 21,5" – 16 GB vs. 32 GB w poprzednim modelu). iMac, który trafił do mnie, to podstawowa konfiguracja (i5 2.7 GHz) z 8 GB pamięci RAM. Taka ilość pamięci powinna wystarczyć „domowemu użytkownikowi”, ale jak wynika z poniższego wykresu przedstawiającego ostatnie 3 miesiące pracy mojego mini z 16 GB pamięci RAM – 8 GB do pracy byłoby niewystarczające:

Ekran

Biorąc pod uwagę, że iMac to głównie ekran, jest aż dziwne, że to właśnie on był największą bolaczką poprzednich edycji – powstające na wskutek wysokiej temperatury przebarwienia na matrycach czy kurz dostający się między matrycę a szybę były przez lata głównymi powodami do narzekań właścicieli. Tym razem może być inaczej. Zastosowana w nowym iMaku technologia „przyklejenia” matrycy do szyby powinna być kurzoodporna, a mniej grzejące się komponenty nie powinny wpływać negatywnie na matrycę. Takie rozwiązanie ma jeszcze jeden plus – kąty widzenia ekranu są niesamowite. Nie mam tu na myśli tego, jak zmienia się kolor, gdy patrzy się z boku, a raczej to, jak wiele informacji się widzi, gdy patrzy się z boku. Przypomina to efekt znany z iPhone'a, gdzie ekran jest osadzony tak płytko, że wystarczy go odchylić o kilka stopni od poziomu, żeby móc odczytać informacje z niego.

Ostrość ekranu również nie budzi zastrzeżeń; w teorii ma tylko 102 punkty na cal (co plasuje go najniżej w aktualnej ofercie Apple), ale w rzeczywistości jest naprawdę dobrze (o ile ktoś nie oczekuje klasy ekranów Retina). Dużo gorzej wygląda jednak kwestia odwzorowania koloru. iMac nigdy nie był dobry w tej dziedzinie, ale w przypadku nowej edycji, mam wrażenie, że jest jeszcze gorzej.

Mając ten komputer u siebie, miałem spotkanie z Parą od ślubu – podczas, gdy robię im kawę, z reguły zostawiam ich sam na sam z iPadem, na którym mogą sobie przejrzeć zdjęcia, których nie widzieli na stronie. Tym razem postanowiłem, że włączę pokaz z Aperture – skopiowałem wcześniej swoją bibliotekę z fotografiami ślubnymi, uruchomiłem ją, nacisnąłem Shift+S i ...aż usiadłem. Zdjęcia wyglądały znakomicie – każdy laik by tak powiedział. Ja ledwo je poznawałem - wyglądałyby tak, jakbym oddał swoje RAWy początkującemu edytorowi, który jako pierwsze zwiększył kontrast i nasycenie kolorów. Znacznie. Zmniejszenie jasności ekranu (działające w bardzo szerokim zakresie) niewiele pomogło – wciąż nie przypominały tych, jakie znam ze swojego monitora, ani tych na papierze. Zdaję sobie sprawę, że jestem na tym punkcie wyczulony i być może trochę przesadzam, podobnie jak mam świadomość tego, że był to ekran nieskalibrowany, ale mimo to zalecałbym ostrożność i co najmniej kilkukrotne obejrzenie własnych fotografii na ekranie przed podjęciem decyzji o zakupie. Bo choć klient, patrząc na ekran będzie zachwycony, na pewno rozczaruje się, gdy zobaczy wydruki.

Nie jestem w stanie określić czy jest to cecha tylko tego nowego modelu; gdy testowałem poprzedni, obok stał mój stary iMac i być może różnica nie była wtedy tak duża. Wiem natomiast, że postawienie go obok mojego matowego Cinema Display sprawiło, że całkowicie wyzbyłem się wątpliwości dotyczących tego, co będzie moim następnym monitorem, z ktorego zakupem wstrzymywałem się zdecydowanie zbyt długo. Nawet mimo faktu, że odbicia na ekranie nowego iMaka rzeczywiście zostały zredukowane (choć między nim a matowym nadal jest przepaść).

Wydajność

Zanim przejdę do rezultatów wszystkich testów, przypominam, że dotyczą one podstawowej konfiguracji sprzętowej nowego iMaka – czterordzeniowy procesor i5 2.7 GHz, 8 GB pamięci RAM, karta graficzna GeForce GT 640M i 1 TB talerzowy dysk o prędkości 5400 obrotów na minutę. Dodam też, że różnica między kartą graficzną z mojego mini, a tą z iMaka jest zauważalna nawet bez żadnego testowania – animacje systemowe są płynniejsze. Nie oznacza to, że w mini nie są płynne, ale różnica na korzyść iMaka jest widoczna.

Spodziewałem się (jeszcze przed premierą Fusion Drive), że iMac w nowej serii będzie wyposażony w dysk SSD nawet w podstawowej konfiguracji, tak, jak wygląda to w przypadku nowych laptopów. Okazało się jednak, że nic z tego, a wręcz przeciwnie. Dyski o prędkości 7200 rpm z ubiegłego roku, w 21,5-calowym modelu zostały zastąpione dyskami o prędkości 5400 rpm. Zamiast po raz kolejny pisać, co o tym myślę (zmienił nam się rok, a Apple wciąż używa dysków 5400 rpm – a przecież patrzymy w przyszłość, prawda?), przyznam się, że jestem zaskoczony jego bardzo cichą pracą, jak i osiągami:

Wprawdzie tak dobrze wygląda tylko przy pustym dysku, ale to i tak więcej niż się spodziewałem. W praktyce jednak dużo bardziej odczuwa się różnicę między dyskiem SSD a talerzowym. Final Cut Pro uruchamiał się po ośmiu do dziesięciu podskoków ikony w Docku – dla kogoś, kto na co dzień używa SSD jest to nie do pomyślenia. Dlatego też zaryzykuję stwierdzenie, że decydując się na zakup nowego iMaka, należy brać pod uwagę tylko te z Fusion Drive (połączenie 120 GB dysku SSD z 1 TB dyskiem talerzowym – więcej o tym niedługo) – nie ma możliwości zamówienia 21,5-calowego iMaka z samym dyskiem SSD.

Poniżej rezultaty standardowych testów:

Zgodnie z przewidywaniami, procesor i5 z serii Ivy Bridge i układ graficzny okazyły się na tyle nienagrzewające się, że nie udało mi się usłyszeć zainstalowanego w iMaku wentylatora (w nowej wersji jest tylko jeden, w odróżnieniu od poprzedniej, gdzie były trzy), nawet gdy uruchomiłem na nim 12-godzinny 16-wątkowy test procesora. Obudowa także nie nagrzewa się tak jak w poprzednich modelach, gdzie zdarzało się, że jej temperatura zbliżała się do niebezpiecznych rejonów.

Podsumowanie

iMac z końca 2012 roku to prawdopodobnie najlepszy iMac dotychczas. Wspaniały wygląd, zadowalające osiągi i niewysoka cena to spore atuty.

Myślę, że tymi słowami mógłbym zakończyć powyższy tekst. Problem w tym, że mówią one tylko część prawdy. Bo choć do wyglądu ciężko mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, to osiągi i cena są już kwestią sporną. Zakładając bowiem, że komputer ten miałby służyć do komfortowej pracy, a nie stania na ladzie w recepcji, dokupienie Fusion Drive wydaje się być koniecznością, podobnie jak 16 GB pamięci RAM. A ze względu na to, że operacji takich można dokonać tylko podczas zakupu, ze standardowych 5999 zł, robi się 8069 zł, a to jest już dużo pieniędzy. To przekonuje mnie też o słuszności mojego wcześniejszego wyboru. Mini, szybszy od tego iMaka, z możliwością samodzielnej wymiany pamięci i dysku kosztuje niewiele ponad połowę z tych 8000 zł, a tym samym zostaje sporo gotówki na monitor, który ma szanse wyświetlać fotografie takimi, jakie są naprawdę. Oczywiście taki zestaw nie będzie wyglądał nawet w ćwierci tak dobrze, jak iMac, ale to jest już kwestia własnych priorytetów i idących za nimi decyzji.

Za użyczenie komputera dziękuję firmie BiM Service, właścicielowi sklepu kupjablko.pl