Oglądając prezentację nowego mini, przeszło mi przez myśl, żeby sprzedać swój, kilkumiesięczny egzemplarz, dopłacić tyle, ile potrzeba i zamówić nowy. Jeśli nadal biorę to pod uwagę, to publikacją poniższego tekstu, niejako strzelam sobie w stopę – po jego przeczytaniu, nikt o zdrowych zmysłach nie kupi mojego mini.

Dla przypomnienia; sam dysponuję modelem z ubiegłego roku, w wersji BTO/CTO z procesorem i7 2.7 GHz, do którego samodzielnie dołożyłem dysk SSD (Samsung 830) i 16 GB pamięci RAM. Na prośbę Andrzeja Petelskiego – jednego z czytelników – dokonałem tej samej operacji na nowym mini w podstawowej konfiguracji (i5 2.5 GHz) – jedyną różnicą był model dysku. Do mini 2012 włożyłem nowszego Samsunga, model 840, który jest jeszcze ładniejszy niż model poprzedni (dla malkontentów: tak, wiem, że wygląd obudowy dysku SSD nie ma dla Was znaczenia – dla mnie ma):

Głośność

Powodów na potwierdzenie tezy ze wstępu jest kilka. Pierwszym z nich jest to, na co miałem cichą nadzieję po teście MacBooka Pro z ekranem Retina, który okazał się być niezwykle cichym komputerem. Porównywałem go wówczas do swojego mini, który w trakcie obciążenia nie jest cichy żadną miarą, o czym wie każdy posiadacz mini z 2011 roku (lub wcześniejszego). Nie ma w tym nic dziwnego – liczyłem się z tym już w trakcie zakupu, wiedząc, że jest to koszt tak małej obudowy – toteż nigdy specjalnie na to nie narzekałem. Nowy MacBook Pro zapalił jednak iskierkę nadziei, bo skoro w nowym mini także jest już procesor z serii Ivy Bridge, to może także nie grzeje się tak bardzo, a dzięki temu wentylator częściej się nudzi?

Założenie to, w dużej mierze, okazało się słuszne. Standardowo, przeprowadziłem na tym komputerze swój test wydajności, czyli zwyczajnie i standardowo popracowałem na nim kilka dłuższych chwil, początkowo nawet nie licząc czasów ani nie sprawdzając wyników w benchmarkach – chciałem najpierw sprawdzić swoje wrażenie z porównania go ze swoim, nie znając jeszcze żadnych cyferek.

Po kilku pierwszych godzinach nie odczułem różnicy. Po kilku kolejnych – również. Obróbka zdjęć odbywała się tak samo płynnie i komfortowo (na tyle, na ile Lightroom pozwala), „na oko” nie widziałem też żadnych różnic w czasach eksportów. Jedyne, co zwróciło moją uwagę, to ...cisza. Zanim przeszedłem więc do etapu testów wydajności, postanowiłem zmęczyć „malucha”, żeby zobaczyć po jakim czasie i przy jakim obciążeniu wentylator stanie się słyszalny i/lub głośny.

Uruchomiłem więc proces konwersji wielu godzin materiału wideo 720p w .mkv do formatu Apple TV 3. Zużycie procesora wyglądało tak:

A prędkość obrotów wentylatora przedstawiała się następująco:

Dla wyjaśnienia; 6 godzin 100-procentowego wykorzystania procesora okazało się być za małym obciążeniem, żeby wentylator rozkręcił się choć odrobinę szybciej niż w stanie spoczynkowym. Tym samym; mini nie wydał z siebie w tym czasie żadnego słyszalnego dźwięku. Dla przypomnienia dodam, że mój mini przy tej samej operacji zaczyna być słyszalny po niecałej minucie, a po trzech jest już głośny i trwa w tym stanie aż do zakończenia procesu.

Sprawdziłem także kilka innych operacji, w tym eksport fotografii z Lightroom, rendering materiału wideo czy CPU Test z zestawem najbardziej obciążających testów (Load Avg. przekraczający wartość 50) – mini trwał niewzruszony.

Przez 5 dni prób, nie udało mi się rozkręcić wentylatorów w mini ponad wartość 2150 obrotów na minutę (co nie było łatwe), a co za tym idzie – przez cały ten czas był niesłyszalny.

USB 3.0

Drugim z powodów, który czyni z nowego mini komputer bardziej atrakcyjny niż model ubiegłoroczny, jest obecność portów USB 3.0 – szybszego następcy wysłużonego już standardu USB 2.0.

Z USB 3.0 mam pewien problem; ze specyfikacji wynika, że jest ponad 10-krotnie szybszy niż USB 2.0, a to oznacza, że jest ponad 6-krotnie szybszy niż używany przeze mnie FW800. Uczony doświadczeniem, wiem, że cyferki w materiałach promocyjnych to jedno, a praktyka, to z reguły co innego. Co bowiem z tego, że interfejs jest tak szybki, jeśli dyski (w ogromnej większości) nie są. Postanowiłem więc sprawdzić to samodzielnie, spoglądając na problem z perspektywy tzw. Zwykłego Użytkownika, który usłyszał, że USB 3.0 jest 10x szybszy niż 2.0, więc kupując dysk zewnętrzny, kupił ten kompatybilny z nowszym interfejsem. Nie ukrywam, że sam byłem ciekaw, czy mając w komputerze port USB 3.0, wciąż jest sens kupowania dysków z FW800, które nadal są droższe niż ich odpowiedniki z USB.

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że poniższa część tego akapitu nie jest testem przeprowadzonym w warunkach laboratoryjnych na trzech identycznych napędach – jedynym dyskiem z USB 3.0, jaki miałem do dyspozycji, był 2,5-calowy WD Elements, który nie jest demonem prędkości i z pewnością nie wykorzystuje w pełni potencjału protokołu USB 3.0. Niemniej jednak część wniosków, które ciekawiły mnie najbardziej, byłem w stanie zweryfikować.

Porównałem więc kilka napędów, korzystając z trzech różnych interfejsów:

  • WD Elements USB 2.0 (3,5-calowy),

  • WD Elements USB 2.0 (2,5-calowy),

  • WD Elements USB 3.0 (2,5-calowy),

  • LaCie Little Big Disk z dwoma 2,5-calowymi dyskami w RAID 0 z FW800,

  • WD MyBook Studio (3,5-calowy) z FW800.

Ze względu na fakt, że rezultaty dwóch pierwszych oraz dwóch ostatnich pozycji były do siebie tak podobne, uśredniłem je, więc w dalszej części tekstu będą one po prostu oznaczone użytym interfejsem.

W pierwszej kolejności, sprawdziłem czasy kopiowania (w obie strony) 10,6 GB pliku zip:

Rzeczywiście, transfer takiego pliku via USB 3.0 okazał się najszybszy, choć różnicy nie nazwałbym znaczącą (byłaby nieco większa, gdyby dysk z USB 3.0 był szybszy).

Przy kopiowaniu biblioteki Aperture, składającej się z wielu plików o różnej wielkości, nie jest już tak jednoznacznie. Biblioteka zajmowała 25,18 GB i kopiowanie jej zajęło:

Poniższe zrzuty ekranu tłumaczą różnicę w czasach:

Zrzut u góry przedstawia transfer via FW800, na dole – USB 3.0, przy czym na dolnym transfer zaczyna się już z lewej strony okna.

Choć najwyższe wartości prędkości transferu zostały osiągnięte przy kopiowaniu z dysku USB 3.0, to jednak wcale nie zostało to odzwierciedlone w czasie jego trwania. Zdarzało się bowiem nawet, że w tym samym procesie, prędkość spadała nawet do 90 kB/s (!). W przypadku FireWire nie było tego problemu; prędkość nawet jeśli spadała, to nieznacznie. Wiąże się to oczywiście z odmienną architekturą obu protokołów.

Podsumowując, choć USB 3.0 jest sporym udogodnieniem dla większości – przy kopiowaniu pojedynczych, nawet dużych plików jest jednak szybszy niż FW800, o USB 2.0 nie wspominając – nie jest w stanie zastąpić mi FW800 ani (z całą pewnością) konkurować z Thunderbolt (którego, niestety, nie miałem jeszcze okazji testować u siebie). Obecność tego portu w nowym mini jest jednak bez wątpienia sporym plusem, na którym skorzysta wielu potencjalnych nabywców, którzy jednak muszą mieć świadomość tego, że 10-krotnie szybszy interfejs nie oznacza 10-krotnie szybszy transferów.

Wydajność

Wiedząc już, że nowy mini jest zdecydowanie cichszy od poprzedniego modelu oraz, że „wygrywa” w zakresie uniwersalności portów, nadszedł czas, żeby sprawdzić, jak wygląda różnica w wydajności.

Zacząłem od benchmarków – na pierwszy ogień poszedł dysk; zarówno fabryczny:

jak i SSD:

Zaskakujące są dwie rzeczy; pierwsza to znacznie zwiększona szybkość zapisu i odczytu dysku fabrycznego (w moim modelu, dysk fabryczny osiągał maksymalnie 55 MB/s). Drugie zaskoczenie dotyczy już samego dysku SSD, który w nowej wersji – przy wielkości 128 GB – ma niższą prędkość zapisu niż model 830, prawdopodobnie ze względu na fakt, że model 840 nie jest już dostępny w wolniejszej, 64 GB wersji.

Następnie, sprawdziłem nowego mini dość starym (pamiętam, że testowałem nim nawet swojego iBooka G3) narzędziem, które podaje jednak sporo informacji o różnych aspektach systemu (w systemie OS X 10.8 Mountain Lion należy wyłączyć Thread Test, żeby aplikacja się nie zawiesiła) – również przed i po wymianie dysku i pamięci:

Porównanie nowego mini z moim egzemplarzem przedstawia się następująco:

Następny w kolejności był Cinebench:

Konwersja półtoragodzinnego pliku .mkv 720p do formatu Apple TV 3 w Permute trwała:

A tak wyglądają rezultaty konwersji materiału 1080p i 720p w Handbrake:

Następnie nadszedł czas na standardowy zestaw operacji w Lightroom 4:

Jak widać na powyższych zrzutach ekranu i wykresach, oba komputery – z punktu widzenia wydajności – są bardzo podobnymi, porównywalnymi maszynami. Nie powinno to dziwić, w końcu tak właśnie wygląda rozwój technologii w skali mikro, ale jest jedna rzecz, na którą chciałbym zwrócić Waszą uwagę.

Kupując swój komputer w kwietniu zapłaciłem za niego 4039 złotych. 128 GB dysk SSD kosztował mnie 690 zł, a 16 GB pamięci RAM – 757 zł. Łącznie wyszło więc 5486 złotych. Przypomnę, że napisałem wówczas:

Biorąc pod uwagę, że ten komputer kosztował niecałe 6000 zł, nie mogłem dokonać lepszego wyboru.

Mac mini, którego opis znajduje się powyżej, kosztuje aktualnie 2699 zł, dysk SSD – 389 zł, a 16 GB pamięci RAM 1600 MHz – 320 zł; łącznie – 3408 złotych. To 62% ceny, jaką zapłaciłem ja ledwie kilka miesięcy wcześniej. Innymi słowy, płacąc 2000 zł mniej , otrzymuje się równie wydajny, cichszy, mniej (a właściwie nie)grzejący się komputer, wyposażony dodatkowo w port USB 3.0. Karta graficzna jest wprawdzie nieco słabsza (co potwierdził test w Cinebench – będzie pewnie miało to znaczenie dla graczy), lecz w trakcie mojej pracy było to całkowicie nieodczuwalne.

Konkluzja

Nowy mini – zaskakująco nawet dla mnie – zmienił mój pogląd na kwestię zakupu najtańszego/najsłabszego komputera w ofercie.

Do tej pory, wbrew opinii większości, uważałem, że kupno takiego komputera to strzał w stopę, zwłaszcza, jeśli był on przeznaczony tzw. Zwykłym Użytkownikom. Tak przecież wygląda proces myślowy większości konsumentów; „potrzebuję komputer tylko do facebooka, poczty i youtube'a, więc wystarczy mi najtańszy, jaki uda mi się znaleźć na półce w MediaMarkt”. Stoi więc taki ktoś w kolejce do kasy z paskudnie wykonanym netbookiem, który jest tak wolny, że aż trudno w to uwierzyć.

A przecież w istocie, to tzw. Power User lepiej poradzi sobie z wolnym komputerem, znając jego ograniczenia, świadomie korzystając z zasobów (wyłączając niepotrzebne aplikacje, zamykając karty przeglądarki, usuwając aplikacje, uruchamiające się przy starcie systemu itp.) – Zwykły Użytkownik o tym nie myśli. Dlatego to właśnie temu drugiemu przydałby się komputer ze sporym zapasem mocy, z nadwyżką pamięci RAM i znacznie większym dyskiem niż ów uważałby za wystarczający. Od lat właśnie tak brzmiały moje porady, gdy znajomi prosili o pomoc w wyborze nowego komputera.

Nowy Mac mini albo stanowi wyjątek od powyższej reguły albo wyznacza nowy trend w ofercie. Jeśli bowiem najtańszy dostępny model jest w stanie w niedużym studiu fotograficznym być głównym komputerem, służącym do obróbki fotografii, materiału wideo w wysokiej rozdzielczości i ogólnie pojętego projektowania graficznego (czego jestem żywym przykładem – powyższy test udowadnia, że zarówno Andrzej, jak i ja pracujemy na komputerach tej samej klasy), to znaczy, że coś się zmieniło.

Pozostaje jeszcze kwestia ceny – komputer w tej konfiguracji kosztuje 3400 złotych. Pisząc to, sam ledwo w to wierzę. Jeśli bowiem kiedykolwiek zastanawiałeś lub zastanawiałaś się nad zakupem Maka mini, to teraz jest najlepszy czas. To zdecydowanie najlepsza iteracja tego modelu.

Posłowie

Gdybym sam decydował się teraz na zakup nowego modelu, przeznaczonego do pracy, bez chwili zastanowienia zdecydowałbym się na droższą o 900 złotych wersję z czterordzeniowym procesorem (po kilku miesiąch ze swoim wiem bardzo dobrze, że zrobiłbym z nich użytek), ale już niekoniecznie BTO/CTO – 460 złotych różnicy między i7 2.3 GHz a i7 2.6 GHz, które musiałbym dopłacić, prawdopodobnie przeznaczyłbym na większy dysk SSD lub nawet pokusiłbym się o włożenie do obudowy dwóch dysków SSD, spiętych w RAID.