*Dlaczego np. w Wielkiej Brytanii, Czechach o wiele łatwiej znaleźć miłych, przyjaźnie nastawionych sprzedawców, pracowników na stanowiskach które wymagają kontaktów międzyludzkich?
*

Dwa lata temu, gdy byłem na czymś w rodzaju wakacji w Londynie, zaobserwowałem ciekawe zjawisko. Nie mogąc znaleźć budynku firmy do której się wybierałem by odwiedzić kuzynkę, wszedłem do pierwszego lepszego sklepu i spytałem o drogę. Pani za ladą z uśmiechem na twarzy wyszła przed sklep, wskazała kierunek w którym mam iść oraz wymieniła ulice które mam minąć. Innym razem gdy kupowałem bilet do metro, miły kasjer spytał ile moja mama ma lat oraz zaproponował bilet zniżkowy. Małe rzeczy a cieszą. Naturalnym odruchem z mojej strony również był miły uśmiech, wypowiedzenie słów „thank you”.

Pobyt we wspomnianym mieście wspominam bardzo dobrze – powrót już nie. Jadąc busem z lotniska w Krakowie do rodzinnego miasta od razu trafiłem na kierowcę-chama który warczał na starszą kobietę, że długo wchodzi do pojazdu i opóźnia odjazd. Przecież nie mogła nic na to poradzić, w takim wieku ludzie nie są już szybcy i skoczni, tym bardziej z bagażami. Wczoraj kupując kilka rzeczy w pobliskim „spożywczaku” miałem małe starcie ze sprzedawczynią. Spytana o to czy nie ma większych jajek na sprzedaż odburknęła, że takie się dobrze sprzedają a jak mi się nie podoba to niech zacznę hodować własne kury. Czy tak trudno było powiedzieć choćby z wymuszonym uśmiechem, że nie ma bo innych nie opłaca się sprzedawać? Ona sprzedaje, ja kupuję. Może i nie zauważy utraty jednego klienta, ale z takim podejściem zacznie ich ubywać coraz więcej, sklep będzie kojarzony z nieprzyjemną atmosferą.

Nie chodzi w tym tekście o to, że Polacy do prostacy, tylko chcę pokazać, że złość rodzi złość a za uśmiech odwdzięczamy się uśmiechem – i wszyscy są (przynajmniej powinni) być szczęśliwi. Każdy chce być szanowany, lubiany, dobrze traktowany, jednak zbyt często zapominamy, że sami też musimy coś od siebie dać.