Kiedy w połowie maja zaprezentowany został pierwszy trailer najnowszego Call of Duty, na twórców gry posypały się gromy. Tylko „Baby” Justina Biebera zdobyło więcej „łapek w dół” w tym serwisie i tylko spot wyborczy Ricka Perrego miał większy udział negatywnych ocen nad pozytywnymi. Odsuńmy jednak ciekawostki na bok. Call of Duty: Infinite Warfare to naprawdę dobra gra, a co więcej - jedna z najlepszych odsłon tego liczącego sobie ponad dekadę cyklu.

Przygotowana przez twórców gry kampania dla jednego gracza opowiada ciekawą historię, która skupia się na konflikcie mogącym położyć kres nie tylko planecie Ziemi, ale i całej rasie ludzkiej, która już wiele lat temu stała się gatunkiem międzyplanetarnym. Tłem fabularnym dla tej kosmicznej wojny jest futurystyczny oręż, wielkie statki kosmiczne przywodzące na myśl sceny z Gwiezdnych Wojen (nowe Call of Duty czerpie garściami z tego uniwersum, ale w bardzo wysublimowany sposób), a także braterska siła towarzyszącego nam oddziału i relacje między członkami załogi (którym towarzyszą dość patetyczne i wzniosłe dialogi). Wszystkie te elementy składają się na fantastyczny oderwany od otaczającej nas rzeczywistości świat, który jest jednak spójny i autentyczny.

Uwierzenie w przedstawiony w Infinite Warfare konflikt nie jest trudne, tym bardziej, że pędząca do przodu akcja nie daje nam nawet chwili wytchnienia. Bardzo doceniam jednak fakt, że mimo tego dynamizmu i ogromu świata przedstawionego, który pozwalałby na zaprojektowanie bardziej spokojnych etapów (na przykład skradankowych), twórcy gry zdecydowali się na urozmaicenie rozgrywki. W czasie siedmiogodzinnej kampanii walczymy w ciasnych korytarzach, przeprowadzamy abordaż na statek kosmiczny, pilotujemy myśliwiec, a także biegamy po niewielkiej planetoidzie będącej jednym z wielu obiektów dotkniętych przez wspomniany wyżej konflikt. Wszystko to przeplata dość interesująca fabuła pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji i wyrazistych postaci. Oczywiście scenariusz Infinite Warfare nie jest dziełem wybitnym na miarę The Last of US czy Myst IV, a bardziej ociera się o ostatnie filmy z Tomem Cruisem. Niemniej jednak przyjemnie doświadcza się opowiadanej historii, która trzyma tutaj w napięciu i daje sporo frajdy.

Na autentyczność historii oraz podkreślenie wyjątkowego znaczenia niektórych bohaterów – zarówno dobrych i złych – niebagatelny wpływ miało chociażby zaproszenie do gry znanych aktorów. Użyczyli oni swojej twarzy jak i głosu. Dzięki temu na ekranie zobaczymy chociażby Kita Haringtona znanego z serialu Gra o Tron czy też kierowcę F1 – Lewisa Hamiltona. Posłuchać możemy zaś prawdziwej śmietanki polskiego dubbingu - Jarosława Boberka, Marcina Dorocińskiego, Olgi Bołądź, Łukasza Simlata - oraz wyjątkowej osoby, która przestrzeń kosmiczną mogła poczuć przed laty sama, czyli Mirosława Hermaszewskiego. Materiały wideo, w których możecie ich posłuchać, umieściłem także w tym tekście. Warto rzucić na nie okiem.

Oprawa graficzna Call of Duty od lat konsekwentnie trzyma się jednego stylu i ciągle modernizowanego silnika graficznego. W przypadku Infinite Warfare ma to duże znaczenie, bo konieczne było zaprojektowanie modeli, które są oderwane od tego, co widzimy na co dzień poza ekranem telewizora czy komputera. Planetoidy, futurystyczne bronie, statki kosmiczne, roboty bojowe, kombinezony stworzone z myślą o walce. Gra wygląda po prostu bardzo dobrze, na ekranie cały czas dużo się dzieje - od wybuchów przez pociski i przelatujące rakiety. Wiele lokacji zostało umiejscowionych na sporym obszarze, którego horyzont znajduje się w sporej odległości od nas lub też w ogólnie nie istnieje, gdy wzbijamy się w przestrzeń kosmiczną by przeprowadzić walki myśliwcami.

Kampania dla jednego gracza to jednak nie wszystko. Od kilku lat świetnie sprawdza się tryb Zombie, gdzie odpieramy kolejne fale atakujących nas umarlaków inwestując zarobione punkty w lepsze bronie i nowe obszary, które raczą nas coraz bardziej wymagającymi wyzwaniami. Nie ukrywam, że zabawa z zombie wypada najlepiej, gdy gramy w trybie kooperacji ze znajomymi. Wspólna komunikacja oraz przeżywanie tej szalonej bądź co bądź rozrywki potrafi wciągnąć na wiele godzin. Mam nadzieję, że z czasem twórcy zaktualizują grę o kolejne mapy trybu Zombie, bo obecnie jest ich mało, więc z czasem zaczną się one nużyć.

Zdecydowana większość osób, które sięgają od lat po Call of Duty, jest zainteresowana przede wszystkim trybem multiplayer. Mimo futuryzmu świata przedstawionego i naprawdę wyjątkowo urozmaiconego oręża, jaki został oddany graczom do użytku, w Infinite Warfare brakuje kilku elementów, jakie pojawiły się w zeszłorocznym Black Ops III. Mowa tutaj przede wszystkim o pływaniu oraz rozległych mapach. Moim zdaniem to dobry ruch, gdyż dynamizuje on rozgrywkę. Trybów multiplayera jest bardzo dużo i początkowo dość trudno się w nich odnaleźć. Bardzo rozbudowany został również tryb rozwoju klas, modernizowania broni, wyboru kombinezonów i arsenału specjalnego. Pod tym kątem na pewno sporo się zmieniło od wydanego w 2005 r. Call of Duty 2.

Wśród graczy popularne jest powiedzenie „Watch Dogs uczy”. Gra Watch Dogs wydana przez Ubisoft świetnie wyglądała na trailerach, a w rzeczywistości okazała się przeciętną produkcją. W przypadku Infinite Warfare sytuacja jest jednak odwrotna – to trailer był kiepski, a gra jest naprawdę dobra. Mam jednak nadzieję, że w przyszłym roku – dzięki zaprezentowanemu przez Battlefielda 1 trendowi – Call of Duty zabierze nas do przeszłości. Wietnam, wojna w Zatoce Perskiej, druga wojna światowa – możliwości jest wiele. Z drugiej strony jednak dobrze, że EA wrzuciło nas w tym roku w okopy Wielkiej Wojny, a Activision w futurystyczny konflikt toczony w przestrzeni kosmicznej. Dzięki temu gracze mogą wybrać, które realia bardziej im pasują.


Aktualizacja – 14.02.2017 r.

Przez ostatnie kilka dni miałem okazję testować pierwszy dodatek do Call of Duty: Infinite Warfare, który został nazwany Sabotage. W jego skład wchodzą cztery nowe mapy dla trybu multiplayer oraz swego rodzaju mini-kampania Zombie.

Wśród map multiplayer znalazły się:

  • Dominiom - przeniesiona na Marsa mapa Afghan z Call of Duty: Modern Warfare 2;

  • Noir - miejska mapa osadzona w Brooklynie;

  • Neon - mapa klimatem przypominająca poprzednią odsłonę serii Call of Duty;

  • Renaissance - osadzona w Wenecji mapa pełna wąskich przejść.

Świetne wrażenie zrobił na mnie dodatek do trybu Zombie – Rave in the Redwoods. Został on osadzony w klimacie przełomu lat 80' i 90'. W czteroosobowej kooperacji gracze muszą wydostać się z otaczającego jezioro lasu. Standardowo już za zabicie zombie otrzymujemy pieniądze, które możemy przeznaczyć na zakup broni i odblokowanie dodatkowych przejść rozszerzających teren gry. Duży nacisk położono jednak na broń białą – znajdziemy tu maczugi, kije do golfa, deski z gwoździami. Bawiłem się świetnie zarówno z obcymi mi graczami jak i znajomymi – dynamiczna rozgrywka i świetny klimat zrobiły swoje.

Grę testowałem na PlayStation 4. Produkcja pojawiła się również na PC z Windowsem i Xboksie One. Kopię do recenzji dostarczył wydawca – Activision.