„No dobrze, nie rozdzielamy się, trzymamy się grupy, patrzymy pod nogi, nie dotykamy bezpieczników i uważamy na deski pod nogami, bo są już spróchniałe, a pod nimi jest 5-metrowy dół..” Jeśli kiedykolwiek zdarzy Wam się uczestniczyć w wyprawie do opuszczonego miejsca, z pewnością do znudzenia będziecie słyszeć te słowa od jej organizatora, jednak idę o zakład, że już sama atmosfera miejsca i liczba rzeczy do sfotografowania, na które natraficie, zrekompensuje Wam te obostrzenia. Muszę przyznać, że na początku dość sceptycznie podchodziłam do pomysłu chodzenia po takich miejscach: brudno, niebezpiecznie, coś może się zawalić na głowę, można napotkać jakichś dziwnych mieszkańców (niekoniecznie ludzi), wpaść przez dach do piwnicy, a w dodatku zazwyczaj nie ma żadnego legalnego wejścia i pozostaje tylko przechodzenie przez płot lub mur. Nie za wiele tego? Skąd w ogóle pomysł na fotografowanie opuszczonych miejsc, co jest w nich tak przyciągającego, że chce się tam wejść i robić zdjęcia? Czy chodzi o uchwycenie na wieczność czegoś starego, zniszczonego i niepotrzebnego? Czy nie wystarczy po prostu wejść, popatrzeć i wyjść? Na te i inne pytania odpowie mi Krzysztof Górny, pomysłodawca grupy Mobilni Opuszczone.

Krzysztof Górny: To nie był pomysł, to po prostu się zaczęło za dzieciaka. Pierwsze eksploracje były nieplanowane, ale zawsze nosiłem ze sobą aparat, analog Praktica. Zapisane mam to w pamięci, fabryka Stokbet we Wrześni, w której się wychowałem. Świeżo po zamknięciu, wysokie silosy, z których był niesamowity widok na Wrześnię. I tak się zaczęło. Wsiąkłem, i tak po dziś dzień ciągnie mnie w opuszczone miejsca.

Kinga Zielińska: W pewnym sensie dajecie takim miejscom drugie życie. Nie byłam w wielu z nich, ale gdy wchodzę do takiego pomieszczenia, robię wielkie WOW i myślę, jak uchwycić tę niesamowitą atmosferę miejsca, które być może za czasów swojej „świetności” było zwykłym nudnym biurem, a do którego pewnie nigdy bym nie zawitała. A teraz nie dość, że trzeba tam wejść na półlegalu, to jeszcze muszę uważać, żeby nic się nie stało. Czy to ta słynna uzależniająca adrenalina, która powoduje, że ludzie robią niekiedy dziwne rzeczy?

KG: Myślę, że adrenalina to kluczowe słowo, które napędza daną sytuację. Nigdy nie wiesz, jak się skończy. Oczywiście legalna eksploracja nie ma tego czegoś. Większości eksploruję nielegalnie. Moja obecność w danym miejscu w jakiś sposób zatrzymuje czas na moich fotografiach. Jest to coś, co weszło mi w krew i nie sądzę, żebym jutro zaczął zbierać znaczki.

KZ: Od kiedy uprawiasz to nietypowe hobby?

KG: Tak jak mówiłem wcześniej, zaczęło się, gdy miałem pewnie ze 12 lat. Miałem wtedy analoga Praktica, następnie przesiadłem się na Pentaxa, a dziś fotografuję tylko telefonem. W szafie leży plecak z Canonem i zestawem obiektywów, lampy, grip, statyw.

KZ: Czego używałeś na początku do robienia zdjęć i kiedy stwierdziłeś, że może lepiej będzie z telefonem?

KG: Kiedy popsułem lustrzankę Canona, został mi tylko telefon. Byłem wtedy trzy tygodnie w Anglii. Zacząłem fotografować telefonem (zaznaczę, że jestem wierny Samsungowi). Telefon jest wygodniejszy, mniejszy, używam wodoszczelnego Galaxy S5. Mam również statyw i zestaw obiektywów. Dźwiganie pełnego plecaka ze sprzętem nie było najporęczniejsze.

KZ: Skąd pomysł na grupę Mobilni Opuszczone i kto wchodzi w jej skład? Kto był pomysłodawcą? Czy w jakimś sensie jesteście odłamem Grupy Mobilni?

KG: Projekt Mobilni Opuszczone to dziecko Grupy Mobilni, w całości poświęcony tylko fotografii mobilnej z miejsc opuszczonych. Zaczęło się całkiem niedawno, ale rozwija się powyżej naszych oczekiwań. Był już pierwszy konkurs ze wsparciem sponsorów, legalne eksploracje nieczynnej kopalni oraz lokomotywowni. Na Instagramie prowadzimy miesięczny przegląd najlepszych fotografii z tagiem #mobilniopuszczone. W skład grupy wchodzą: Agnieszka Domańska @agnieszka_domanska, Tomek Kobza @zlystarysierzant, Wojtek Szurkowski @przetrwac i ja. Pomysł siedział w mojej głowie, ale do jego realizacji zmobilizowali mnie Koledzy.

KZ: Jak wygląda rekrutacja i selekcja? Czy zostawiacie śmiałka np. na noc w opuszczonym (prawdopodobnie) szpitalu psychiatrycznym i jeśli przeżyje, rano oceniacie jego zdjęcia z tego miejsca?

KG: Na chwilę obecną nie myślałem jeszcze o rekrutacji do grupy. Jest nas czworo. Zobaczymy, jak będzie dalej. Może świeże spojrzenie da nam jeszcze więcej energii. Nie stosuję metody zostawiania kogokolwiek samego w opuszczonych miejscach. Widziałaś podczas naszego ostatniego spotkania, że zawsze biorę na siebie odpowiedzialność za towarzyszące mi osoby.

KZ: Przy okazji jednej z naszych rozmów wspomniałeś, że jesteś ubezpieczony na okoliczność wypadku. Czy to już jest ryzykowna pasja?

KG : W większości przypadków tak. Jest niebezpiecznie. Zawsze jest ryzyko. Nie stosowałem tej metody, ale już zawsze zostawiam w domu informację, gdzie będę oraz odzywam się do żony po wyjściu.

KZ: Jak znajdujecie nowe miejsca do odwiedzania i fotografowania?

KG: Informacje od znajomych, w sieci lub zwykły przypadek. Mam taki radar na opuszczone.

KZ: Najniebezpieczniejsze miejsce, w którym byłeś i pomyślałeś, że chyba tym razem przegiąłeś?

KG: Nieczynna kopalnia w Górach Stołowych. Było dużo gliny, błota, wody i parędziesiąt metrów pod ziemią. Adrenalinę miałem chyba ze 200%. Po wyjściu na powierzchnię do końca dnia cieszyłem się, że wyszedłem tylko z kilkoma zadrapaniami.

KZ: Jaki sprzęt oprócz telefonu jest potrzebny do tego typu „sportu”?

KG: Przede wszystkim zdrowy rozsądek. Przydają się też zakrywające kostkę, wygodne buty na grubej podeszwie, rękawiczki bez jednego palca lub obsługujące telefon, dwie latarki (zawsze), czapka lub kask.

KZ: Ja dodałabym jeszcze od siebie mały taborecik, który umożliwia przechodzenie przez mury ;). Przekonałam się już, że miejsca opuszczone można podzielić na te, do których mimo opuszczenia można wchodzić za pozwoleniem i te całkowicie zakazane. Rozumiem, że te drugie są bardziej interesujące? Czy możesz nam zdradzić, jak wchodzisz do takich miejsc?

KG: Oczywiście te trudne do zdobycia są ciekawsze. Za każdym razem jest to inny sposób. Zawsze robimy rozpoznanie, nawet kilkudniowe. Wiemy wtedy, którędy można wejść, czy jest alarm, jak pracuje ochrona itd. Nie mogę zdradzić więcej.

KZ: Brzmi jak scenariusz skoku na bank ;). Sporo ludzi dziwnie na mnie patrzy, gdy mówię, że robię zdjęcia telefonem. U Ciebie dochodzi do tego jeszcze aspekt zniszczonych, często niebezpiecznych miejsc. Jak na to reaguje Twoja rodzina i znajomi? Słuchając Cię, gdy o nich opowiadasz, mam wrażenie, że potrafisz namówić każdego, żeby wszedł tam z Tobą ;)

KG: Miło mi, Kinga. Myślę, że żona przyzwyczaiła się, zaakceptowała fakt mojej dziwnej pasji. Rodzice owszem wiedzą, są przeciwni, ale przestali już ze mną walczyć. Myślę, że przyzwyczaiłem bliskich do robienia zdjęć telefonem, moja druga połówka również fotografuje smartfonem.

KZ: Porozmawiajmy o planach Waszej grupy. Czy chciałbyś gdzieś zaprosić czytelników, tak żeby poczuli się choć trochę „opuszczeni"? ;)

KG: Szykujemy kolejną grupową eksplorację, mamy sponsora na następny konkurs foto. Zapraszam do odwiedzenia mojego bloga gornykrzychu.blogspot.com, instagrama @gornykrzychu, na instagram/facebook @grupamobilni @mobilniopuszczone. Dziękuję za zaproszenie do wywiadu Kinga.

Ja też bardzo dziękuję za wywiad i zarażenie pasją fotografii miejsc opuszczonych, których swoiste piękno i dusza są ukryte wśród starych ścian, odlatujących tynków, kurzu i graffiti. Aby zrobić tam dobre, oddające atmosferę zdjęcie, trzeba nie tylko znaleźć taki obiekt, dostać się do środka i poznać go, ale też mieć głowę na karku, tak by samemu nie stać się jego częścią.

Zdjęcia pochodzą z archiwum Krzysztofa Górnego

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 8/2015:

Pobierz MyApple Magazyn 8/2015